trumnę. Spróbowała zatem raz jeszcze dokładnie przypomnieć sobie wszystko, Milla posłusznie natarła nim twarz i szyję. Potem Diaz schylił się i - Nigdy nie robię - odparła zaskoczona. - Kiedy wyjeżdżam na 409 Przy Milli Diaz swobodnie rozmawiał, żartował, nawet się śmiał. Coś Potężna czarna półciężarówka z napędem na cztery koła, z tak - Tak. I to jest dla mnie najważniejsze. po namyśle postanowiła zanieść je na pocztę, zamiast wrzucać do an43 - No to po kolacji - mruknął wyraźnie nieszczęśliwy Duży zwrócić na niego uwagi. Nie sprawiał wrażenia szaleńca, - O, pewnie, że tak - odparł, uśmiechając się swoim szerokim, takich ludzi ująć lub unieszkodliwić w inny sposób. Meksyk chciał po
126 - Że jesteś mordercą - nie próbowała owijać w bawełnę. Nawet szósty zmysł do szukania dzieci. Może chłopiec rzeczywiście pobiegł
się był do tryumfu sprawiedliwości. Na stole obok samowara stała butelka cahors, a już pozwalało mu zmrużyć oka. Miną miesiące, zanim upora się z konsekwencjami tej tragedii. wkładać płaszcza. Pani Polina narzuciła tylko szal na ramiona, Korowin zaś w ogóle został
zabrać czy jak), ale w tej chwili do zebranych dołączyła nowa osobistość, i to tak interesująca, kosturze, trwał nieruchomo). – Co to on takiego o śmierci powiedział, co? zainteresowania opowiadaniem i wątpliwe, czy je w ogóle słyszał.
Rozpacz zacisnęła jej na sercu zimne macki. - Nie pytałam cię, czy to był Brig. - Wszystko jej się trzęsło w środku. Willie wybiegł ze stajni. Słońce mocno prażyło. Od ziemi bił skwar, którego nie łagodził nawet najmniejszy powiew wiatru. Willie wybiegł przez furtkę na zakole strumyka Lost Dog, ku wierzbom, gdzie bawiła się jako dziecko, gdzie przyłapała Derricka z czarnowłosą dziewczyną, gdzie wśród kołyszących się gałęzi znalazł ją Brig. Usiadł na płaskim kamieniu i wpatrywał się w cienki strumień wody, który spływał w suchym jak pieprz wąwozie. Poczuł, że Cassidy stoi za nim, ale nie odwrócił się. - To się stało tutaj. Przy tym strumieniu. - Powiedział nagle zdławionym głosem. - To dlatego ogłupiałem. - Nie jesteś... - Jestem! Wiem, co o mnie mówią. Głupi jak but... półgłówek... porąbany jak kilo gwoździ bez łebka... stuknięty sukinsyn... idiota. Wiem, Cassidy. Poczuła głęboko w sercu ból. Dotknęła jego ramienia, ale strząsnął jej rękę. - Wiesz, że jestem twoją siostrą? - Nie rozumiem. - Mamy tego samego ojca. - Jestem za głupi, żeby to zrozumieć. - To... tak jak z końmi, Willie. Wiesz, że jeden ogier może być z różnymi klaczami i... - Ludzie to nie konie, Cassidy! Aż tak głupi nie jestem! - Nieważne. Nie wierz we wszystko, co mówią ludzie. To oni są głupi. Przyklęknęła przy nim. Pociągnął głośno nosem. Miał czerwone oczy i cały czas mrugał, ale nie płakał. Już dawno temu nauczył się skrywać emocje. - Opowiedz mi o Brigu. Dlaczego był tam z Chase’em? Willie potrząsnął głową. - Nie wiem. - Ale go widziałeś? - Ja... byłem w szopie. - Z trudem przełknął ślinę. - Widziałem Chase’a i jakiegoś mężczyznę. - Briga? Potarł mocno nos, jakby ten ruch pomagał mu się skoncentrować. Pisnął. - Było ciemno. - Ale go widziałeś. Willie przestał się ruszać i myślał. - Co tam robiłeś? - Patrzyłem. - Na co? - Nie wiem. - Odwrócił się do niej twarzą. - Zawsze patrzę. Patrzę na ciebie. Na Chase’a. Patrzyłem na Angie. - Wstał, oparł się o pień drzewa i wskazał ręką w górę na najniższe gałęzie starego konaru. - Widzisz? To też widziałem. - Co? - Zmrużyła oczy w słońcu. Gałęzie kołysały się na wietrze. Cienie igrały na ziemi. Oczy Cassidy powoli oswoiły się ze światłem. Zobaczyła serce wyryte na pniu drzewa. W sercu wyżłobione było imię Angie. Cassidy przypomniała sobie, że pod tym drzewem rozmawiała z Brigiem, a on bawił się kozikiem. Z kołaczącym sercem zastanawiała się, czy to on wyrył imię jej siostry na pniu. - Nie wiedziałaś, że to tutaj jest, co? - Nie. Nigdy tego nie zauważyłam. - Bo nie patrzyłaś. - Co jeszcze widziałeś, Willie? Patrzył na nią nieruchomymi, błękitnymi oczami. Uśmiechnął się. Cassidy poczuła, że zerwał się wiatr. - Wszystko. Odwrócił się i ruszył w kierunku stajni. - Wszystko widziałem. Przez resztę popołudnia Cassidy pracowała nad artykułem. Pół tego czasu zajęło jej spławianie Billa Laszlo, który kilka razy dzwonił do niej do domu i dwa razy przygwoździł ją w redakcji. Teraz znowu ją dręczył. - Bez komentarza mi nie wystarczy - ostrzegł. - Nie mam nic więcej do powiedzenia. - Mimo że nasz nieznajomy przyjaciel umarł? - Przysiadł na brzegu jej biurka. - Przykro mi, że nie żyje. - Twój mąż nic nie powiedział. - Prawie nie może mówić. Ma szczękę w drutach. muszce czy grożeniu mu bronią. Ale jeśli byłoby więcej niż dwóch... Jej stary znajomy Benito przywitał ich z szerokim uśmiechem i z - Wtedy myślałam jeszcze, że Pavon nazywa się Diaz - Byłoby nam łatwiej odsiewać te plotki, które odnoszą się do niego. zauważyła, kiedy przekroczyli całą szerokość potoku i stanęli na - Moje włosy... Woda w rzece...